Będą wcześniejsze wybory parlamentarne? Radosław Sikorski: to jedna z opcji

Radosław Sikorski pisze o tym, że powinny odbyć się wcześniejsze wybory parlamentarne, najlepiej w 2021 roku. Głównie dlatego, że obecnie rządząca koalicja nie jest w stanie na bieżąco porozumiewać się w ramach własnego obozu.

Kiedy rząd nie jest w stanie rządzić, ma dwa wyjścia: albo szukać wsparcia opozycji, albo podać się do dymisji, by Sejm mógł wyłonić nową większość. Jeśli żadna z tych opcji nie jest dostępna, należy przeprowadzić nowe wybory. Państwo nie może funkcjonować bez rządu nawet w normalnych warunkach. A już na pewno, nie w czasie największego od lat kryzysu zdrowotnego i gospodarczego.

Spory w koalicji rządzącej to norma. Zwykle jednak są rozwiązywane na bieżąco i zakulisowo, bo – i to najważniejsze – nie dotyczą spraw fundamentalnych.

Sikorski o „tarciach w koalicji” PiS – Solidarna Polska – Porozumienie

W przypadku Zjednoczonej Prawicy nic się nie zgadza. „Tarcia w koalicji” to serial, który pod względem liczby odcinków przypomina już brazylijską telenowelę. Prawie nie ma dnia, żeby polityk którejś z partii Zjednoczonej Prawicy nie biegł do mediów lamentując, że inni źle go traktują. A ostatnie tygodnie przyniosły prawdziwy wysyp skarg i zażaleń. ?

Najpierw kuriozalnego wywiadu udzielił tygodnikowi „Sieci” Zbigniew Ziobro. Kuriozalne teksty to w tym piśmie „specjalność zakładu”, ale rozmowa z Ziobro przebija sufit. Oto mamy ministra w rządzie Mateusza Morawieckiego i lidera jednej z partii koalicyjnych, który oskarża premiera nie o jakiś błąd, ale o działania, które doprowadzą do utraty przez Polskę suwerenności. Oskarża go więc nie tylko, jak twierdzi, o odejście od programu Zjednoczonej Prawicy, ale o zdradę! Mówi wprost, że jego zdaniem celem tajemniczych „elit europejskich” (oczywiście nie wskazuje żadnych konkretnych osób ani decyzji) jest „marginalizacja państw narodowych i podporządkowanie ich dominujących w Europie siłom, głównie Berlinowi”. Co, nawiasem mówiąc, jest niedorzeczne o tyle, że zgodnie z wizją Ziobry, niepodległość na rzecz „Berlina” straci nie tylko Polska, ale wszystkie inne państwa UE na czele z Francją, Hiszpanią, Włochami, Holandią, Szwecją, itd. Jak to jest, że one nie boją się utraty suwerenności? Wszyscy są przekupieni lub zniewoleni przez Niemców ❓

Nie przychodzi mi do głowy przykład innego rządu, w którym jedni członkowie mają drugich za zdrajców. A w Zjednoczonej Prawicy to już norma. Ziobro boi się jednak wprost oskarżyć o zdradę Kaczyńskiego, dlatego cały ogień kieruje na Morawieckiego. Kiedy prowadzący rozmowę bracia Karnowscy mówią, że przecież Kaczyński dzielnie broni rzekomo zagrożonej suwerenności, Ziobro odpowiada tak: „Decydującą rolę w budowaniu polskiej polityki w odniesieniu do Unii ma premier Mateusz Morawiecki. To bardzo zdolny i otwarty na współpracę z UE polityk. Ma dużą umiejętność przekonywania kierownictwa PiS do polityki, która jednak rozmija się z naszym programem (…)”.

Ziobro uważa Morawieckiego za sprzedawczyka

Wychodzi więc na to, że Kaczyński nie tylko przewodzi partii zdrajców, ale jeszcze dał się omotać Morawieckiemu i jest zbyt naiwny, aby się zorientować, dokąd przebiegły premier go prowadzi. Krótko mówiąc, zdaniem Ziobry Polską rządzi nie tylko sprzedawczyk suwerenności (Morawiecki), ale jeszcze głupiec, który pozwala mu tę suwerenność narażać (Kaczyński). Miażdżąca diagnoza. Gdyby ktoś z opozycji powiedział coś podobnego, „Wiadomości” miałyby materiału na paski na następne pół roku.

Po takim ataku Kaczyński musiał się odwinąć. Poszedł więc do „Gazety Polskiej”, konkurencyjnej wobec „Sieci”, choć równie szczodrze zasilanej z publicznych pieniędzy. Zasłuchanemu Tomaszowi Sakiewiczowi poskarżył się na koalicjantów. I postraszył. Nasi mniejsi koalicjanci, stwierdził, mają „przekonanie, że skoro jesteśmy skazani na współpracę, to oni mogą stawiać daleko idące żądania”. Mylą się, bo „dopóty dzban wodę nosi, dopóki mu się ucho nie urwie”. Oczywiście Kaczyński nie „prognozuje wcześniejszych wyborów”, tylko „nie wyklucza takiej możliwości”.

Kiedy te wybory mogłyby się odbyć? Kaczyński jednoznacznie mówi, że jeśli Solidarna Polska zagłosuje przeciw unijnemu Funduszowi Odbudowy (FO), wstrzyma się lub opuści głosowanie, oznaczać to będzie rozpad Zjednoczonej Prawicy. Ziobro w „Sieciach” zapowiedział, że FO nie poprze, a potem powtórzył to w Polsat News. Robi się więc ciekawie.

Kaczyński potrzebuje pomocy opozycji

Kaczyński dla przegłosowania FO potrzebuje głosów opozycji i sam to przyznaje. Jednocześnie nie chce się zgodzić na żadne warunki, które miałyby zabezpieczyć środki z FO przed zawłaszczeniem przez PiS i partyjnych „obajtków”. ⚠

W ramach wsparcia z Unii, Polska może dostać prawie ćwierć miliarda złotych. Prezes PiS chce sobie z tych pieniędzy zrobić fundusz wyborczy. Tak jak zrobił go wcześniej z Funduszu Inicjatyw Lokalnych, kiedy to gminy zarządzane przez ludzi PiS dostały średnio 10-krotnie większe wsparcie niż te rządzone przez samorządowców opozycyjnych! I jak robi z innych środków – między innymi z pieniędzy spółek Skarbu Państwa, na przykład Orlenu, który na polecenie władzy wykupuje lokalne media.

Dlatego opozycja domaga się kontroli. Chcemy, między innymi, stworzenia Agencji Spójności i Rozwoju, która kontrolowałaby wydawanie tych środków i w której skład weszliby – obok ministrów – przedstawiciele samorządów, Sejmu, Senatu i Najwyższej Izby Kontroli. Nieraz już pisałem, że władza absolutna korumpuje absolutnie. Nie wolno oddać PiS-owi absolutnej władzy nad tymi pieniędzmi. Środki z FO muszą być wydawanie stosownie do potrzeb kraju, a nie Kaczyńskiego i PiS-u.

Inny sposób ich zabezpieczenia to przystąpienie Polski do Prokuratury Europejskiej (European Public Prosecutor’s Office, EPPO), która ma się zajmować, między innymi, tropieniem defraudacji środków unijnych.

Polska nie chce przystąpić do Prokuratury Europejskiej

Na razie Polska jest jednym z tylko pięciu państw, które do prokuratury nie przystąpiły. Oprócz nas są to: Irlandia, Dania, Szwecja i, oczywiście, Węgry Viktora Orbána. Szwedzki premier Stefan Löfven, już zapowiedział gotowość dołączenia. Polska nie chce o tym słyszeć. A tymczasem w światowym rankingu percepcji korupcji (przygotowanym przez Transparency International) spadliśmy z miejsca 29. w roku 2015 na… 45. w roku minionym.

Argumenty rządu przeciwko przystąpieniu do Prokuratury Europejskiej są tyleż przewidywalne, co niespójne. 1️⃣ Z jednej strony słyszymy, że EPPO niewiele może i nie poprawi wykrywalności przestępstw. 2️⃣ Z drugiej, że śmiertelnie zagraża polskiej suwerenności. Dołączenie do EPPO niesie ryzyko „ingerencji zewnętrznego podmiotu, jakim będzie Prokuratura Europejska, w uprawnienia państw członkowskich”, pisał Łukasz Piebiak – wówczas wiceminister sprawiedliwości i prawa ręka Ziobry. To ten sam Piebiak, który odszedł z ministerstwa po ujawnieniu tzw. „afery hejterskiej” w 2019 roku. Onet dowodził, że Piebiak jako wiceminister „aranżował i kontrolował” akcję szkalowania i dręczenia sędziów krytycznych wobec PiS.

Całkiem odmienne zdanie na temat EPPO prezentują Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar i jego zastępca Maciej Taborowski. W niedawnym artykule dla „Rzeczpospolitej” piszą wprost, że „zgoda wszystkich sił parlamentarnych na ratyfikację przez Polskę Funduszu Odbudowy powinna zostać uzależniona od przystąpienia do Prokuratury Europejskiej”. Skoro Zjednoczona Prawica jest tak krystaliczna jak sama twierdzi, to przecież nie ma się czego obawiać. EPPO nie będzie miała w Polsce nic do roboty, a jeśli już jakieś śledztwo rozpocznie, to tylko potwierdzi, że wszystko jest w porządku, prawda ❓

Dymisja rządu?

To obowiązkiem rządu jest zebranie w Sejmie większości potrzebnej do przegłosowania tego, co rząd chciałby przegłosować. Jeśli Kaczyński tej większości nie ma, musi albo skłonić rząd do dymisji, albo szukać poparcia opozycji. A opozycja ma nie tylko prawo, ale i obowiązek postawić takie warunki, które pozwolą lepiej kontrolować tę władzę.

Oczywiście, Kaczyński może też dogadać się ze swoimi koalicjantami, ale na to szanse są chyba coraz mniejsze. Lider trzeciego z koalicjantów, Jarosław Gowin także zabrał ostatnio głos w mediach. Domagał się od PiS-u szacunku i zapowiedział, że „albo się porozumiemy, albo, w ciągu roku, czekają nas wcześniejsze wybory”.

Nie wiem, ile jeszcze potrwają te koalicyjne amory – oskarżenia o zdradę, próby przejmowania swoich partii i fochy wynoszone do gazet. Opozycja sama nie może odwołać rządu. Ale po raz pierwszy od dawna pojawia się szansa na ograniczenie ich wszechwładzy. I grzechem byłoby nie spróbować tej szansy wykorzystać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *